Choćbyś fedrował bardzo powoli, I nawet wbrew, wbrew twej woli, Przodek się z tyłu wiecznie plącze, Jak bardzo stare, wolne łącze, Odciska ślady na chodniku, Rozfedrowanym przez, przez górników. Jak stwór pradawny, kopalniany, Pokaleczone leczy rany, Wygasza światła w korytarzach, Głos każdy z przodu w tył powtarza, Że nawet z drugiej lochu strony Wykolejają się, się wagony! A czarne skały wietrzą spisek, wietrzą spisek, I sypią, sypią węgiel do kołysek, do kołysek. A czarne skały wietrzą spisek, wietrzą spisek, I sypią, sypią węgiel do kołysek. Które zrzucają go po chwili, By w wielkim piecu go spalili, I sprowadzili go do zera. Tak przodek niknie i umiera. Które zrzucają go po chwili. By w wielkim piecu go spalili, I sprowadzili go do zera. Tak przodek niknie i umiera.
Choćbyś fedrował bardzo powoli, I nawet wbrew, wbrew twej woli, Przodek się z tyłu wiecznie plącze, Jak bardzo stare, wolne łącze, Odciska ślady na chodniku, Rozfedrowanym przez, przez górników. Jak stwór pradawny, kopalniany, Pokaleczone leczy rany, Wygasza światła w korytarzach, Głos każdy z przodu w tył powtarza, Że nawet z drugiej lochu strony Wykolejają się, się wagony! A czarne skały wietrzą spisek, wietrzą spisek, I sypią, sypią węgiel do kołysek, do kołysek. A czarne skały wietrzą spisek, wietrzą spisek, I sypią, sypią węgiel do kołysek. Które zrzucają go po chwili, By w wielkim piecu go spalili, I sprowadzili go do zera. Tak przodek niknie i umiera. Które zrzucają go po chwili. By w wielkim piecu go spalili, I sprowadzili go do zera. Tak przodek niknie i umiera.